poniedziałek, 9 września 2013

Rumunia 28.07-2.08.2012 - Oradea i Sighisoara

Postanowiłam pozostać w bałkańskim klimacie i przedstawić Wam moją zeszłoroczną, objazdową wycieczkę po Rumunii. Pamiętam, że dość spontaniczne wybraliśmy ze znajomymi ten kraj jako naszą destynację i że niektórzy dziwili się naszej decyzji. Przecież Rumunia jest brzydka, zacofana, napadną Was i tyle z tego będzie – takie opinie dało się niekiedy słyszeć. Ja jednak na tyle mocno zakręciłam się na punkcie zabytków i kultury Rumunii, że ostro broniłam naszej decyzji. Dziś mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że to dobry wybór na wakacje. I żałuję tylko jednego… Że tak krótko tam gościliśmy ;)

Plan wyjazdu: Oradea -> Sighisoara -> Braszów -> zamek w Bran -> pałac Peles w Sinai -> Sybin -> zamek w Hunedoarze -> Timisoara

Oradea 28.07-29.07.2012

Rumunia nie leży od Polski tak daleko jak mogłoby się zdawać. Do pierwszego z miast – Oradei mieliśmy do przebycia lekko ponad 500 km. Droga nie była zbyt uciążliwa, postanowiliśmy więc zahaczyć o słowacki Bardejów (zdawać by się mogło, że całkowicie niezamieszkany) i węgierski Miszkolc. Lekkie rozprostowanie nóg dobrze nam zrobiło, ale za to na granicy rumuńskiej byliśmy dopiero około 19. Oradea znajduje się za nią rzut kamieniem, więc już czuliśmy rumuńską atmosferę, już chcieliśmy być na miejscu! Nie poszło jednak tak szybko. Na granicy mieliśmy prawo wjechać do bramki dla obywateli Unii Europejskiej i przejść tylko pobieżną kontrolę. Tak się zresztą ustawiliśmy, ale zostaliśmy przekierowani do przejścia numer 2. Około godziny obserwowaliśmy mijające nas unijne auta i zastanawialiśmy czemu postanowiono skierować nas do dokładnej kontroli. Jak się na końcu okazało, trafiliśmy tam przez pomyłkę… Oczywiście powinniśmy przejechać przez granicę bez żadnej kolejki, ale celnik nie zobaczywszy unijnych gwiazdek nie skojarzył, że Polska mimo wszystko członkiem Unii jest… I tak zupełnie niepotrzebnie straciliśmy ponad godzinę…. Stąd rada: znaczek Unii Europejskiej na aucie przy przejeździe przez Rumunię nie zaszkodzi ;)

Kiedy już dotarliśmy do miasta, intuicja skierowała nas w dobrą stronę – do ciekawej imprezowni :) Pasaż pod Czarnym Orłem to secesyjne centrum handlowe, w którym obecnie znajduje się wiele knajpek. Witraże i wysokie sufity robią świetne wrażenie. Co więcej, wydaje się, że to doskonałe miejsce do poznania nocnego życia miasta :) Polecam, polecam :) 


Jedzonko i alkohol wystarczyły nam w pełni do szczęścia, dlatego zwiedzanie zaczęliśmy dopiero drugiego dnia. Oradea to secesyjna perła, ale niestety nieco zaniedbana. Stare kamienice miejscami jeszcze lekko straszą, ale wierzę, że niedługo zaczną zachwycać :)  Miasto warto odwiedzić chociażby na chwilkę, przy okazji postoju w drodze do innych regionów Rumunii.



Komu w drogę, temu czas, a że nam było bardzo w drogę, potraktowaliśmy Oradeę nieco po macoszemu i wyruszyliśmy dalej. Do Braszowa przez Sighisoarę.

Sighisoara 29.07.2012

Sighisoara to miejscowość baśniowa. Kolorowe budynki aż proszę się, żeby robić im zdjęcia, a wąskie uliczki zachęcają do leniwego spaceru. Najbardziej urzekła mnie miejska wieża zegarowa. Jej dach jest przepięknie ozdobiony mieniącymi się dachówkami. W słoneczny dzień stwarza bardzo przyjemny widok ;)



Zaraz przy wieży można odnaleźć budynek w której podobno urodził się sam Dracula czyli Wład Palownik (Vlad Dracul) - waleczny władca Rumunii. Skojarzenie z wampirem otrzymał ze względu na swoje umiłowanie do zabijania wrogów w bardzo krwawy sposób ;) Do dziś zresztą Transylwania jest z jego względu nazywana ojczyzną wampirów. Trzeba przyznać, że biznes na tym koncepcie kręci się całkiem nieźle. Obecnie we wspomnianej kamienicy mieści się restauracja. Nie zajrzeliśmy bo szczerze mówiąc nie zachęcała ;)




Udaliśmy się za to na miejscowe wzgórze Schodami uczniowskimi – drewnianym pasażem prowadzącym wprost do kościoła i starej szkoły. Według przewodnika wnętrza świątyni są magiczne. Nie było nam dane się o tym przekonać, bo kościół był po prostu zamknięty. Z zewnątrz nie zachwycał, a wzgórze wydało mi się interesujące raczej ze względu na wspomniane schody. Miejska zabudowa jest dużo bardziej urokliwa. 




Cieszę się, że właśnie to miasto rozpoczęło naszą przygodę z Transylwanią. Nadawało się do tego idealnie :)


2 komentarze:

  1. Haha, nie ma to jak wyedukowany pracownik służby celnej ;)
    Bardzo ładnie prezentuje się orli pazaż, chętnie spędziłabym tam chwilkę na kawie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwłaszcza, że kawa w Rumunii tańsza niż w Polsce ;)

      Usuń