niedziela, 1 września 2013

Bałkański trip :) 27.04-5.05.2013 – Sarajewo i Mostar

Sarajewo 28.04 - 29.04.2013

Sarajewo przywitało nas krętymi, górskimi uliczkami tak ciasnymi, że dwa auta mają tu problem by się minąć. Po pierwszym zaskoczeniu, finalnie uznaliśmy je za urokliwe i jedyne w swoim rodzaju, a potem z uśmiechem wspominaliśmy przejścia jakie z nimi mieliśmy :) W Sarajewie mogliśmy zostać właściwie tylko 1 dzień, dlatego jak najszybciej chcieliśmy zameldować się w hotelu, pojechać do wyznaczonego apartamentu i ruszyć na zwiedzanie. Na miejscu obsługa niespodziewanie zaproponowała nam zmianę zakwaterowania. I tak wylądowaliśmy w maleńkich pokoikach (bez okien :D), zamiast w zabookowanym apartamencie, ale za to tak blisko centrum jak tylko się da. W 5 minut byliśmy na głównym placu targowym :) Chociaż standard nie zachwycał, lokalizacja w pełni wszystko rekompensowała. Skoro byliśmy tak blisko marketu, to od niego zaczęliśmy zwiedzanie, a głównie oglądanie pamiątek. Bo te w Sarajewie to małe, lokalne dzieła sztuki. Ręcznie zdobione filiżanki kawy, kaganki, cukierniczki naprawdę przykuwają wzrok. Niektórym zdjęcia można robić bezkarnie, za utrwalenie innych żądana jest opłata. Warto zwrócić na to uwagę. Mi najbardziej spodobały się filiżanki,  na jedną nawet się skusiłam (cena jednej to 10 marek). Za to naprawdę nigdy! nie kupiłabym innej pamiątki – zdobionej łuski po pocisku. Według przewodnika łuski sprzedawane na straganach to pozostałości po pociskach, które spadły na miasto w czasie wojny. Nie wiem na ile można wierzyć tej informacji (no bo ile łusek mogło jeszcze pozostać?), ale wydaje mi się, że taki produkt ani jego historia nie są mimo wszystko zbyt pozytywną pamiątką.





Będąc w Bośni, żal byłoby nie spróbować bośniackiej kawy. Do degustacji zachęciła nas atmosfera jednej z knajpek blisko targu, tak małej (2 stoliki w środku, 2 na zewnątrz), że aż mega uroczej. Niewątpliwie dodatkowym atutem miejsca był jej właściciel, bardzo otwarty i pozytywny człowiek. Od razu nas zagadał, zapytał skąd przyjechaliśmy, pokazał albumy dotyczące miasta i kraju. Co najważniejsze zaprezentował też jak prawidłowo parzy się (w specjalnym tygielku, takim jak sprzedawano na targu) i pije bośniacką kawę :) Uwielbiam kawę, nie wyobrażam sobie bez niej dnia, ale akurat ta jest zbyt mocna dla mojego biednego żołądka. Tak gęsta i aromatyczna, że obowiązkowo musi być serwowana ze słodkim napojem, temperującym jej siłę.


Przyznam, że w Sarajewie chciałam zobaczyć tylko główne atrakcje w obrębie Starego Miasta. Swoje kroki skierowaliśmy więc do ratusza (który był akurat w remoncie), a stamtąd do Przekornego Domu. Historia tego miejsca jest dosyć zabawna. Kiedy okazało się, że na terenie, na którym stał dom ma powstać świątynia, Właściciel domu nie zezwolił na jego wyburzenie. Przeniósł go zamiast tego element po elemencie na drugą stronę rzeki. Po kilku latach władze miasta doszły do wniosku, że tam gdzie przeniesiono dom powstanie jednak inna budowla - ratusz. I tak właściciel uzyskał ostatecznie pozwolenie na powrót domu prawie w to samo miejsce z którego kilka lat wcześniej musiał go usunąć :) Obecnie w Przekornym Domu znajduje się restauracja – punkt spotkań raczej dla turystów niż lokalsów, ale postanowiliśmy przekonać się co też dobrego można tam zjeść. Jedzonko mogę spokojnie polecić :) Moje danie – cebulki nadziewane mięsem - kosztowało w przedziale 15-20zł, a było naprawdę smaczne.  



Poza tym udało nam się zobaczyć Katedrę oraz główne uliczki starego miasta. Zwiedzając miasto szukaliśmy śladów wojny. Nie trudno było znaleźć uszkodzenia na murach, będące efektem ostrzeliwania miasta. Minęło tyle czasu, a one dalej widnieją na budynkach, przypominając o złych czasach… Z tymi niewątpliwie wiąże się Aleja Snajperów. To właśnie ona pożegnała nas z miastem. 

Nie czuję, że poznałam Sarajewo. Bardzo chciałabym zobaczyć je jeszcze raz. Zresztą tak jak i całą Bośnię. Według mnie o wiele przewyższa swoim urokiem Serbię. Trasa którą jechaliśmy była na wiosnę zielona i pełna życia. Poza stolicą zawitaliśmy jeszcze do Mostaru, ale to dla mnie i tak za mało ;) Chcę więcej Bośni!



Mostar 29.04.2013

W drodze do Czarnogóry wstąpiliśmy do Mostaru – miasta słynącego z pięknego mostu. Zabytkowa budowla została zburzona przez Chorwatów w czasie wojny, na szczęście niedawno została odbudowana (i wpisana na listę UNESCO). Bardzo napaliliśmy się na to miejsce, bo na  zdjęciach wygląda malowniczo i bajkowo. Cóż, po przyjeździe wszystko okazało się być troszeczkę inne, bo po prostu zbyt tłoczne. Turyści są wszędzie: przed mostem, na moście, za mostem ;) Tłum zbiera się głównie, żeby obserwować skoczka, który szykuje się do skoku do wody. Jeśli zbierze odpowiednią ilość datków – skoczy, jeśli nie – podroczy się jeszcze z publicznością. Tradycja skoków z mostu jest w Mostarze kultywowana od długiego czasu. Dzięki tej aktywności mężczyźni udowadniają ponoć swą męskość ;) Mi niestety nie udało się zaobserwować skoku męskiego śmiałka - ach, ta moja spostrzegawczość… Przed i za mostem na wąskiej uliczce rozłożone są kramy z asortymentem podobnym do tego na targu w Sarajewie. Spacerując po tych kilku zakamarkach można spędzić koło 2 godzin, myślę, że nie warto przeznaczać na miasto więcej czasu. Przynajmniej za dnia. Według mojej koleżanki, która w Mostarze spędziła dłuższy czas, miasto wygląda zupełnie inaczej w czasie nocy. Kiedy opuszczają je turyści, staje się spokojne i nabiera zupełnie nowej, dużo bardziej przyciągającej atmosfery. W takim razie jeśli Mostar to tylko nocą ;)






1 komentarz:

  1. Historia Przekornego Domu jest bardzo ciekawa :)
    A Mostar wydaje się być zjawiskowy, szkoda, że tak zatłoczony...

    OdpowiedzUsuń