Sarajewo 28.04 - 29.04.2013
Sarajewo przywitało nas krętymi,
górskimi uliczkami tak ciasnymi, że dwa auta mają tu problem by się minąć. Po
pierwszym zaskoczeniu, finalnie uznaliśmy je za urokliwe i jedyne w swoim
rodzaju, a potem z uśmiechem wspominaliśmy przejścia jakie z nimi mieliśmy :) W Sarajewie mogliśmy zostać właściwie tylko 1 dzień, dlatego jak najszybciej
chcieliśmy zameldować się w hotelu, pojechać do wyznaczonego apartamentu i
ruszyć na zwiedzanie. Na miejscu obsługa niespodziewanie zaproponowała
nam zmianę zakwaterowania. I tak wylądowaliśmy w maleńkich pokoikach (bez okien
:D), zamiast w zabookowanym apartamencie, ale za to tak blisko centrum jak
tylko się da. W 5 minut byliśmy na głównym placu targowym :) Chociaż standard nie
zachwycał, lokalizacja w pełni wszystko rekompensowała. Skoro byliśmy tak blisko marketu, to od niego zaczęliśmy zwiedzanie, a głównie oglądanie pamiątek. Bo te
w Sarajewie to małe, lokalne dzieła sztuki. Ręcznie zdobione filiżanki kawy,
kaganki, cukierniczki naprawdę przykuwają wzrok. Niektórym zdjęcia można robić
bezkarnie, za utrwalenie innych żądana jest opłata. Warto zwrócić na to uwagę. Mi
najbardziej spodobały się filiżanki, na
jedną nawet się skusiłam (cena jednej to 10 marek). Za to naprawdę nigdy! nie
kupiłabym innej pamiątki – zdobionej łuski po pocisku. Według przewodnika łuski
sprzedawane na straganach to pozostałości po pociskach, które spadły na miasto
w czasie wojny. Nie wiem na ile można wierzyć tej informacji (no bo ile łusek
mogło jeszcze pozostać?), ale wydaje mi się, że taki produkt ani jego historia nie
są mimo wszystko zbyt pozytywną pamiątką.
Będąc w Bośni, żal byłoby nie
spróbować bośniackiej kawy. Do degustacji zachęciła nas atmosfera jednej z
knajpek blisko targu, tak małej (2 stoliki w środku, 2 na zewnątrz), że aż mega
uroczej. Niewątpliwie dodatkowym atutem miejsca był jej właściciel, bardzo
otwarty i pozytywny człowiek. Od razu nas zagadał, zapytał skąd przyjechaliśmy,
pokazał albumy dotyczące miasta i kraju. Co najważniejsze zaprezentował też jak
prawidłowo parzy się (w specjalnym tygielku, takim jak sprzedawano na targu)
i pije bośniacką kawę :) Uwielbiam kawę, nie wyobrażam sobie bez niej dnia, ale akurat ta jest zbyt
mocna dla mojego biednego żołądka. Tak gęsta i aromatyczna, że obowiązkowo musi
być serwowana ze słodkim napojem, temperującym jej siłę.
Przyznam, że w Sarajewie chciałam
zobaczyć tylko główne atrakcje w obrębie Starego Miasta. Swoje kroki
skierowaliśmy więc do ratusza (który był akurat w remoncie), a stamtąd do
Przekornego Domu. Historia tego miejsca jest dosyć zabawna. Kiedy okazało się,
że na terenie, na którym stał dom ma powstać świątynia, Właściciel domu nie zezwolił na
jego wyburzenie. Przeniósł go zamiast tego element po elemencie na drugą stronę rzeki.
Po kilku latach władze miasta doszły do wniosku, że tam gdzie przeniesiono dom
powstanie jednak inna budowla - ratusz. I tak właściciel uzyskał ostatecznie pozwolenie
na powrót domu prawie w to samo miejsce z którego kilka lat wcześniej musiał go
usunąć :) Obecnie w Przekornym Domu znajduje się restauracja – punkt spotkań raczej dla turystów
niż lokalsów, ale postanowiliśmy przekonać się co też dobrego można tam zjeść.
Jedzonko mogę spokojnie polecić :) Moje danie – cebulki nadziewane mięsem - kosztowało w przedziale 15-20zł, a
było naprawdę smaczne.
Poza tym udało nam się zobaczyć
Katedrę oraz główne uliczki starego miasta. Zwiedzając miasto szukaliśmy śladów
wojny. Nie trudno było znaleźć uszkodzenia na murach, będące efektem
ostrzeliwania miasta. Minęło tyle czasu, a one dalej widnieją na budynkach, przypominając
o złych czasach… Z tymi niewątpliwie wiąże się Aleja Snajperów. To właśnie ona
pożegnała nas z miastem.
Nie czuję, że poznałam Sarajewo. Bardzo chciałabym
zobaczyć je jeszcze raz. Zresztą tak jak i całą Bośnię. Według mnie o wiele
przewyższa swoim urokiem Serbię. Trasa którą jechaliśmy była na wiosnę zielona
i pełna życia. Poza stolicą zawitaliśmy jeszcze do Mostaru, ale to dla mnie i tak
za mało ;) Chcę więcej Bośni!
Mostar 29.04.2013
W drodze do Czarnogóry wstąpiliśmy
do Mostaru – miasta słynącego z pięknego mostu. Zabytkowa budowla została
zburzona przez Chorwatów w czasie wojny, na szczęście niedawno została odbudowana (i wpisana na listę UNESCO). Bardzo napaliliśmy się na to miejsce, bo na zdjęciach wygląda malowniczo i bajkowo. Cóż, po
przyjeździe wszystko okazało się być troszeczkę inne, bo po prostu zbyt tłoczne.
Turyści są wszędzie: przed mostem, na moście, za mostem ;) Tłum zbiera się
głównie, żeby obserwować skoczka, który szykuje się do skoku do wody. Jeśli
zbierze odpowiednią ilość datków – skoczy, jeśli nie – podroczy się jeszcze z
publicznością. Tradycja skoków z mostu jest w Mostarze kultywowana od długiego
czasu. Dzięki tej aktywności mężczyźni udowadniają ponoć swą męskość ;) Mi
niestety nie udało się zaobserwować skoku męskiego śmiałka - ach, ta moja
spostrzegawczość… Przed i za mostem na wąskiej uliczce rozłożone są kramy z
asortymentem podobnym do tego na targu w Sarajewie. Spacerując po tych kilku
zakamarkach można spędzić koło 2 godzin, myślę, że nie warto przeznaczać na
miasto więcej czasu. Przynajmniej za dnia. Według mojej koleżanki, która w
Mostarze spędziła dłuższy czas, miasto wygląda zupełnie inaczej w czasie nocy.
Kiedy opuszczają je turyści, staje się spokojne i nabiera zupełnie nowej, dużo
bardziej przyciągającej atmosfery. W takim razie jeśli Mostar to tylko nocą ;)
Historia Przekornego Domu jest bardzo ciekawa :)
OdpowiedzUsuńA Mostar wydaje się być zjawiskowy, szkoda, że tak zatłoczony...