czwartek, 26 września 2013

Berlin - 4-5.02.2012 - część 2.

Dzień 2.

Po intensywnej nocy spędzonej na poszukiwaniu klubów, znalezieniu kliku naprawdę świetnych i miło spędzonym czasie (ale tym samym krótkim śnie) nadszedł drugi dzień w Berlinie. Z łezką w oku zostawiliśmy ciepłe łóżka i wyruszyliśmy na dalsze wojaże. Parę przystanków metra i już byliśmy na Checkpoint Charlie czyli najbardziej znanym przejściu granicznym pomiędzy Berlinem Wschodnim a Zachodnim. Dziś w jego miejscu stoi symboliczny punkt kontroli granicznej i Muzeum Muru Berlińskiego, w którym można nabyć jego kawałek. Tak, to prawda - mniejszy, większy jaki wolicie ;) Oczywiście wszystko za odpowiednią, niezbyt niską cenę ;) Chociaż nie zwiedzaliśmy muzeum, udało nam się poczytać co nieco na temat historii muru i jego ofiar dzięki obszernej, plenerowej wystawie znajdującej się niedaleko. 


Udając się w nieco inną część Berlina odhaczyliśmy kolejny punkt na naszej liście - zbombardowany w 1943 roku Kościół Pokoju. Miejsce wzbudziło moje zainteresowanie ze względu na swój przekaz. Decyzją władz kościół nie został odbudowany po II Wojnie Światowej, by przypominać o zniszczeniu, jakie za sobą niosła. Aby uchronić zabytkową część świątyni, osłonięto ją jedynie witrażową wieżą. Tym samym kościół dzieli się na dwie części: zachowaną, zabytkową i nowoczesną, z prostą kaplicą. Całość można bezpłatnie zwiedzać.

Widok kościoła od strony nowej wieży

Część zabytkowa

Kaplica w witrażowej wieży

Na koniec zerknęliśmy na cuda z centrum handlowego KaDeWe. Wystawy wyglądały świetnie (torebkowa wisienka na babeczce - super!), więc w środku musiały czaić się jeszcze piękniejsze rzeczy ;) Niestety nie mogliśmy przekonać się o tym na własne oczy, ponieważ niedziela jest w Niemczech dniem wolnym od handlu i centrum było po prostu zamknięte... 



A co jadłam w Berlinie? Oczywiście sławne currywursty :) Moim zdaniem to pyszny rodzaj streetfoodu, na samą myśl cieknie mi ślinka :D W kilku punktach miastach widziałam też śmieszny rodzaj samoobsługowej kawiarnio-piekarni, w której można było dostać od kanapek przez drożdżówki aż po gofry i kawę za 1euro :) Bardzo fajny pomysł, szkoda że w Polsce nie ma takich miejsc...


Te 2 intensywne dni, mimo przeciwności pogodowych zapamiętam bardzo, bardzo dobrze. Mimo wszystko nie ukrywam, że chciałabym zobaczyć Berlin jeszcze raz. Jednak tym razem podczas przyjemniejszej aury :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz