Postanowiłam pozostać w bałkańskim
klimacie i przedstawić Wam moją zeszłoroczną, objazdową wycieczkę po Rumunii.
Pamiętam, że dość spontaniczne wybraliśmy ze znajomymi ten kraj jako naszą destynację
i że niektórzy dziwili się naszej decyzji. Przecież Rumunia jest brzydka,
zacofana, napadną Was i tyle z tego będzie – takie opinie dało się niekiedy
słyszeć. Ja jednak na tyle mocno zakręciłam się na punkcie zabytków i kultury
Rumunii, że ostro broniłam naszej decyzji. Dziś mogę z pełną odpowiedzialnością
powiedzieć, że to dobry wybór na wakacje. I żałuję tylko jednego… Że tak krótko
tam gościliśmy ;)
Plan wyjazdu: Oradea ->
Sighisoara -> Braszów -> zamek w Bran -> pałac Peles w Sinai ->
Sybin -> zamek w Hunedoarze -> Timisoara
Oradea 28.07-29.07.2012
Rumunia nie leży od Polski tak
daleko jak mogłoby się zdawać. Do pierwszego z miast – Oradei mieliśmy do
przebycia lekko ponad 500 km. Droga nie była zbyt uciążliwa, postanowiliśmy
więc zahaczyć o słowacki Bardejów (zdawać by się mogło, że całkowicie
niezamieszkany) i węgierski Miszkolc. Lekkie rozprostowanie nóg dobrze nam
zrobiło, ale za to na granicy rumuńskiej byliśmy dopiero około 19. Oradea
znajduje się za nią rzut kamieniem, więc już czuliśmy rumuńską atmosferę, już
chcieliśmy być na miejscu! Nie poszło jednak tak szybko. Na granicy mieliśmy
prawo wjechać do bramki dla obywateli Unii Europejskiej i przejść tylko
pobieżną kontrolę. Tak się zresztą ustawiliśmy, ale zostaliśmy przekierowani do
przejścia numer 2. Około godziny obserwowaliśmy mijające nas unijne auta i zastanawialiśmy
czemu postanowiono skierować nas do dokładnej kontroli. Jak się na końcu
okazało, trafiliśmy tam przez pomyłkę… Oczywiście powinniśmy przejechać przez
granicę bez żadnej kolejki, ale celnik nie zobaczywszy unijnych gwiazdek nie
skojarzył, że Polska mimo wszystko członkiem Unii jest… I tak zupełnie
niepotrzebnie straciliśmy ponad godzinę…. Stąd rada: znaczek Unii Europejskiej
na aucie przy przejeździe przez Rumunię nie zaszkodzi ;)
Kiedy już dotarliśmy do miasta,
intuicja skierowała nas w dobrą stronę – do ciekawej imprezowni :) Pasaż pod Czarnym Orłem
to secesyjne centrum handlowe, w którym obecnie znajduje się wiele knajpek.
Witraże i wysokie sufity robią świetne wrażenie. Co więcej, wydaje się, że to
doskonałe miejsce do poznania nocnego życia miasta :) Polecam, polecam :)
Jedzonko i alkohol wystarczyły nam w
pełni do szczęścia, dlatego zwiedzanie zaczęliśmy dopiero drugiego dnia. Oradea
to secesyjna perła, ale niestety nieco zaniedbana. Stare kamienice miejscami
jeszcze lekko straszą, ale wierzę, że niedługo zaczną zachwycać :) Miasto warto
odwiedzić chociażby na chwilkę, przy okazji postoju w drodze do innych regionów Rumunii.
Komu w drogę, temu czas, a że nam
było bardzo w drogę, potraktowaliśmy Oradeę nieco po macoszemu i wyruszyliśmy dalej.
Do Braszowa przez Sighisoarę.
Sighisoara 29.07.2012
Sighisoara to miejscowość baśniowa.
Kolorowe budynki aż proszę się, żeby robić im zdjęcia, a wąskie uliczki
zachęcają do leniwego spaceru. Najbardziej urzekła mnie miejska wieża zegarowa.
Jej dach jest przepięknie ozdobiony mieniącymi się dachówkami. W słoneczny
dzień stwarza bardzo przyjemny widok ;)
Zaraz przy wieży można odnaleźć budynek
w której podobno urodził się sam Dracula czyli Wład Palownik (Vlad Dracul) - waleczny władca Rumunii. Skojarzenie z wampirem otrzymał ze względu na swoje umiłowanie do zabijania wrogów w bardzo krwawy sposób ;) Do dziś zresztą Transylwania jest z jego względu nazywana ojczyzną wampirów. Trzeba przyznać, że biznes na tym koncepcie kręci się całkiem nieźle. Obecnie we wspomnianej kamienicy mieści się restauracja. Nie zajrzeliśmy bo szczerze mówiąc nie
zachęcała ;)
Udaliśmy się za to na miejscowe
wzgórze Schodami uczniowskimi – drewnianym pasażem prowadzącym wprost do
kościoła i starej szkoły. Według przewodnika wnętrza świątyni są magiczne. Nie
było nam dane się o tym przekonać, bo kościół był po prostu zamknięty. Z zewnątrz
nie zachwycał, a wzgórze wydało mi się interesujące raczej ze względu na
wspomniane schody. Miejska zabudowa jest dużo bardziej urokliwa.
Cieszę się, że właśnie to miasto rozpoczęło naszą przygodę z Transylwanią. Nadawało się do tego idealnie :)
Haha, nie ma to jak wyedukowany pracownik służby celnej ;)
OdpowiedzUsuńBardzo ładnie prezentuje się orli pazaż, chętnie spędziłabym tam chwilkę na kawie :)
Zwłaszcza, że kawa w Rumunii tańsza niż w Polsce ;)
Usuń