Pałac Peles 31.07.2012
Uwielbiam pałace, ich przepych,
połączenie stylów. Kiedy je zwiedzam nie mogę powstrzymać się przed
wyobrażaniem, jak żyło się tu ludziom, po co były im niektóre cudne dziwadełka
i czy doceniali taki styl bycia. Gdybym miała listę „Top 10 Pałace”, Peles na
pewno byłby w czołówce. To miejsca zachwyca :) Z zewnątrz wygląda jak bajowy zamek rozpuszczonej księżniczki, w środku powala
przepychem.
Pałac można zwiedzać w 3 opcjach: parter,
parter + pierwsze piętro lub parter + pierwsze + drugie piętro. Zdecydowaliśmy
się na najprostsza opcję (bilet normalny =20Lei, studencki = 5Lei), czego nie
mogłam później przeboleć. Wchodząc do środka, od razu wiedziałam, że zawaliłam.
Teraz też to wiem i aż się smucę… Jeśli tylko ma się czas, po prostu trzeba
zobaczyć cały pałac. Wszystko tutaj jest pięęęękne. Żałuję, że nie mogę pokazać
Wam, jak wyglądały wnętrza, ale niestety cena zezwolenia na foto do najmniejszych nie należała :(
Zwiedzanie odbywa się z przewodnikiem,
w różnych językach, (niby Rumunia, a taka profeska;)), w naszym przypadku po
angielsku. Pan mówił naprawdę sprawnie i ciekawie, aż nie wiedziałam na czym
się skupić: na podążaniu za nim i wsłuchiwaniu się w opowieści, czy dokładnym
oglądaniu każdego z pomieszczeń. Przy wejściu do pałacu jedno może zaskoczyć:
będziemy poproszeni o założenie śmiesznych, starych, komunistycznych ochraniaczy
na buty. Wiem, że te kapcie mają chronić zabytkowe posadzki, ale są tak
obleśne, że mówię im stanowcze nie w każdym możliwym miejscu :P Na marginesie
dodam, że chodzi się w nich dość ciężko, kiedy są o jakieś 6 rozmiarów za duże
:P
Planując wyjazd, za punkt honoru przyjęliśmy
przejechanie trasy Transfogaraskiej. Niestety, kiedy mieliśmy na nią wjechać,
pogoda tak się skiepściła, że musieliśmy zrezygnować… Teoretycznie, chcemy ten
punkt programu kiedyś nadrobić, ale kiedy nie wie nikt ;)
Sybin 31.07-1.08.2012
Zamiast na trasę, udaliśmy się w
stronę kolejnego miejsca – Sybinu. W 2007 roku miasto pełniło rolę Europejskiej
Stolicy Kultury. Widać, że dużo dzięki temu zyskało. Sama starówka jest pięknie
odrestaurowana i jasna. Jeśli pójdziemy na jej obrzeża, staje się troszkę
zaniedbana, ale moim zdaniem dalej jest piękna. Sybin mnie urzekł i został
ulubionym miastem Rumunii :)
W centrum miasta znajdują się 2
place – duży Piata Mare i mniejszy - Piata Mica. Na pierwszym (bardziej
reprezentatywnym) obywają się festyny, na drugim możemy obejrzeć stragany z
pamiątkami i spokojnie wypić kawę.
Cechą charakterystyczną sybińskich budynków są okna w dachach, przypominające oczy :) Poczucie inwigilacji gwarantowane ;)
Pamiętam, że to w Sybinie
zdecydowaliśmy się na większą dawkę lokalnej kuchni. Zamówiliśmy sarmale z
mamałygą oraz mititei. Już objaśniam co jest co :) Sarmale to rumuńskie gołąbki, zawinięte w liście winogron. Mamałyga to (ponoć potrawa
narodowa, ale czemu? ;>), jasnożółta kukurydziana papka, podawana z kwaśną
śmietaną. No niestety, mamałyga jak brzmi tak smakuje i nie przypadła moim
kubkom smakowym do gustu ;) Warto jednak spróbować tego tworu, bo w Polsce
chyba rzadko można go spotkać ;) Mititei zaś to opiekane na ruszcie kiełbaski,
przyprawione ziołami, podawane najczęściej z frytkami. Mięsa w Rumunii mają
jedną wadę – najczęściej są za słone. Ale poza tym bardzo mniam :) W Sybinie, obżeraliśmy
się także drożdżówkami, które były dość tanie a duże i pyszne ;)
Na koniec mała rada dotycząca
noclegu. Warto sprawdzać, jakie ceny w interesujących nas terminach ma sieć
hotelów Ibis. Nam udało się dostać pokój dwuosobowy w centrum za lekko ponad
100zł. Widok gratis ;)
Inwigilujące okna są super :)
OdpowiedzUsuńJa czekam na top 10 pałaców!