czwartek, 29 sierpnia 2013

Bałkański trip :) 27.04-5.05.2013 – Belgrad i Nowy Sad

Ostatni majowy weekend można było wykorzystać w bardzo sprytny sposób. Biorąc 3 dni urlopu otrzymywało się możliwość zorganizowania 9-dniowego wyjazdu. Nie mogłam przepuścić takiej okazji. Już od dłuższego czasu czaiłam się na Bałkany, a taka ilość wolnego czasu pozwoliła mi wcielić marzenia w życie. Razem z moim chłopakiem i dwójką znajomych stworzyliśmy wiele możliwych tras, ale w ostateczności zdecydowaliśmy się na następującą samochodową objazdówkę: 
Belgrad (Serbia) -> Mostar (Bośnia i Hercegowina) -> Sarajewo (Bośnia i Hercegowina) -> Kotor (Czarnogóra) -> Perast (Czarnogóra)-> Herceg Novi (Czarnogóra) -> Dubrownik (Chorwacja) -> Nowy Sad (Serbia). 
Dziś przedstawię Wam  relację i moje odczucia z serbskich miast :)

Belgrad 27.04 – 28.04.2013

Do Belgradu dojechaliśmy późnym wieczorem. Dość łatwo znaleźliśmy miejsce parkingowe za to gorzej poszło nam z poszukiwaniem zarezerwowanego wcześniej apartamentu (ulica była bardzo dziwnie oznaczona albo to jednak my bardzo zmęczeni ;)). Dzwoniąc domofonem i nękając obcych ludzi w końcu udało nam się wypatrzeć osobę odpowiedzialną za nasze zakwaterowanie. Apartament wbrew moim obawom („Na pewno nie będzie tak pięknie jak na zdjęciach, to musi być jakaś podpucha ;)”) okazał się być naprawdę świetną miejscówką. Koszt noclegu 1 osoby na 2 noce wyniósł w naszym przypadku niecałe 100zł (gdyby ktoś był zainteresowany oto link do apartamentów na booking.com -> http://www.booking.com/hotel/rs/city-break-apartments.pl.html). Nie spędzaliśmy w nim jednak dużo czasu. Jeszcze tego wieczora wyruszyliśmy na wstępne poznawanie miasta. Belgrad zaskoczył nas swoją ruchliwością: to miasto nie śpi, nie cichnie, nie odpoczywa :) Ciekawie było obserwować ciągle pędzących ludzi i samochody, siedząc spokojnie pod pomnikiem w centrum miasta sącząc napoje troszkę wyższej procentowe ;) Tak, spożywanie alkoholu w miejscach publicznych jest w Serbii jak i w pozostałych bałkańskich krajach dozwolone. Pierwszy wieczór oswoił nas z miastem, ale dopiero drugi dzień pozwolił nam lepiej je poznać.


Drugiego dnia zwiedzanie rozpoczęliśmy wczesnym przedpołudniem. Muszę przyznać, że na co dzień jestem naprawdę wielkim śpiochem, ale w czasie wyjazdów staram się wstawać wcześnie, żeby móc duuużo, duuużo zwiedzić. Pierwsze kroki skierowaliśmy do twierdzy Kalemegdan – jednej z najważniejszych atrakcji miasta. Życie tętni tu tak w nocy (dzięki miejscowej młodzieży) jak i w dzień (dzięki turystom). Twierdza może zainteresować ze względu na swoją wielkość i zgromadzoną wokół niej kolekcję eksponatów wojskowych, jednak na mnie największe wrażenie wywarł widok, który roztacza się z jej zbocza. Mogłabym spędzić więcej czasu rozkoszując się nim, ale czas gonił ;)




Kolejnym punktem na naszej mapie zwiedzania była ulica Skadarlija. Wiązałam z tym miejscem duże nadzieje, czytałam, że to taki serbski odpowiednik paryskiego Montmartre. Niestety chyba troszkę się rozczarowałam. Miejsce jest rzeczywiście urokliwie, ale my nie spotkaliśmy tam zbyt dużo artystów, a tylko jedno stanowisko z obrazami ;) Muszę przyznać, że nie wstąpiliśmy do żadnej z restauracji, choć były nam polecane przez panią z informacji turystycznej (obawiam się jednak, że ceny w takiej lokalizacji mogły być dość wysokie).




Bardzo chcieliśmy zobaczyć też zbombardowane w czasie wojny Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Wbrew naszym wyobrażeniom, nie tak łatwo było do niego trafić. Obiekt nie był oznaczony ani w przewodniku, ani na mapkach turystycznych zabranych z punktu informacji. Udało nam się go znaleźć tylko dzięki intuicji :) Mimo, że błądzenie i upał były męczące, cieszę się że dałam się namówić na szukanie. Budynek robi duże wrażenie, pokazuje urywek wojennej rzeczywistości a na pewno nie pozwoli o niej zapomnieć. Nie da się ukryć, że jego powierzchowność na pierwszy rzut oka straszy, ale myślę, że to dobra decyzja, by zachować go właśnie w takim stanie. Dla pamięci.

Po krótkiej drzemce i odpoczynku (kwiecień, a tu takie upały! Toż to dla Polaka szok;)) postanowiliśmy jeszcze raz pozwiedzać Belgrad wieczorową porą. Tak trafiliśmy na fajne miejsce. Jeśli zjecie już dobry obiadek/kolację, a macie ochotę na relaks wśród zieleni polecam Wam Park Studencki. Nazwa doskonale oddaje jego charakter ;) Na ławkach, trawie, murach można spotkać pełno roześmianych, młodych ludzi. Oczywiście z piwkiem ;)

Podsumowując zwiedzanie Belgradu: zobaczyłam wszystko, co chciałam zobaczyć, więc nie ciągnie mnie do tego miasta kolejny raz. Muszę jednak przyznać, że jego wielką zaletą są ludzie. Okazali się być bardzo mili i uczynni. Spotkaliśmy się z pomocą oferowaną nam spontanicznie, bez żadnej prośby. Taki charakter Serbów daje nadzieje na pozytywny rozwój tego kraju :)

Nowy Sad 4.05.2013


Chciałam zawrzeć relację z Nowego Sadu w tej notce (tworząc tym samym jedną serbską historię), ponieważ będzie ona mizernie krótka. Nowy Sad był ostatnim punktem na naszej mapie. Niestety dojechaliśmy do niego bardzo późno, co dało nam małą możliwość na poznanie miasta. Zmęczeni podróżą spędziliśmy jedynie kilka wieczornych godzin w centrum miasta. W sobotę Nowy Sad tętnił życiem i nietrudno było trafić na pełną knajp ulicę Laze Telečkog (Lazego Telečkoga? Jak to odmienić, żeby było poprawnie? ;>). Cieszę  się, że mogliśmy poznać Nowy Sad od jej strony, bo podobno imprezy w tym mieście chwali się najbardziej. Można było zresztą zobaczyć, że lubi się tam poimprezować ;) Wszędzie: pod drzewkiem, kościołem, na ulicy ;) Szkoda, że nie mieliśmy okazji zobaczyć miasta za dnia, czuję w tym aspekcie duży niedosyt, szczególnie jeśli chodzi o twierdzę Petrovardin :( A że prawdopodobnie na razie nie zawitam już do Serbii, Nowy Sad pozostanie dla mnie miastem w dużym stopniu nieodkrytym. Może w przyszłości skuszę się jeszcze na wizytę? Na przykład w czasie trwania muzycznego festiwalu EXIT? W końcu to on przyciąga do miasta najwięcej osób :)


2 komentarze:

  1. Zdziwiłaś mnie tą informacją o legalnym alko w miejscach publicznych - z jednej strony to fajne, że nie trzeba się ograniczać, ale z drugiej może być niebezpieczne...
    Bardzo spodobał mi się "Montmartre", śliczne miejsce :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie mimo że alko jest legalne w miejscach publicznych nie ma burd, nikt się nie awanturuje :) Widać, że używają z umiarem ;)

      Usuń