czwartek, 29 maja 2014

A nogi rozprostujemy w Ptuju :)

Cro Trip - 26.04 - 3.05.2014

Kiedy dowiedziałam się, że trasa naszej podróży do Chorwacji będzie przebiegać przez Słowenię, nie mogłam opuścić takiej okazji. Po prostu musiałam namówić pozostałych na postój w jakimś słoweńskim miasteczku. Padło na Ptuj. Bo ładnie wyglądał na zdjęciach, bo nie trzeba było zjeżdżać do niego z trasy, bo jego centrum było łatwo dostępne. I tak 30 minut przerwy w podroży spędziliśmy właśnie na Słowenii. Widzieliśmy tyle co nic, ale wcale nie przeszkadzało mi to w cieszeniu się faktem, że mogę dodać kolejne państwo do grupy "tych odwiedzonych" :)

Auto zostawiliśmy zaraz koło wieży miejskiej, więc wydaje mi się, że w samym centrum. Uliczka, którą spacerowaliśmy często pojawia się na zdjęciach miasta w internecie, co może wskazywać, że moje przypuszczenia są trafne ;)




Podczas rozprostowywania nóg zauważyliśmy znak wskazujący drogę do zamku. Trasa nie wydawała się długa, więc postanowiliśmy wejść na górę. Rzeczywiście, wspinaczka po schodkach zajmuje niecałe 10 minut. Zamek nie jest specjalnie widowiskowy, ale ma jedną niepodważalną zaletę: na jego terenie znajduje się bezpłatna, zadbana toaleta ;)

W drodze na zamek

Pierwszy rzut oka na zamek

Brama zamkowa


I to już naprawdę, naprawdę wszystko co udało nam się zobaczyć. Nie odkrywałam historii Ptuja, nie zagłębiałam w to, co można w nim zobaczyć. Dojechaliśmy, trafiliśmy bez problemu do centrum miasta i po prostu odpoczęliśmy od podróży. Wiem, to wszystko mało, ale co poradzę... i tak się cieszę, że zatrzymaliśmy się na Słowenii :)

sobota, 24 maja 2014

Cro Trip - Zagrzeb na pożegnanie

Chorwacja - 26.04 - 3.05.2014

Mimo że Zagrzeb to stolica Chorwacji często traktowana jest przez turystów po macoszemu. Nie ukrywajmy, że wybrzeże jest największym skarbem tego kraju i to tam kieruje się większość urlopowiczów. U nas było podobnie, chcieliśmy morza a Zagrzeb miał być tylko punktem noclegowym w czasie powrotu do Polski. Teraz już wiem, że to miasto kryje w sobie więcej niż można by się po nim spodziewać.

Nie trafiliśmy na odpowiednią pogodę w Zagrzebiu (w końcu dopadł nas deszcz), spędziliśmy tam tylko wieczór i 2 godziny rano (specjalnie wstałam o 8, żebyśmy przed wyjazdem mogli zobaczyć stare miasto - podziw dla mnie), ale i tak dałam się uwieść. Zagrzeb jest zaniedbany, to prawda, ale przy tym niezwykle urokliwy. Gdyby poświęcić mu więcej środków, błyszczałby. Małe domki, piękne malowidła na kamienicach, gazowe (!) latarnie sprawiają, że atmosfery może Zagrzebiowi pozazdrościć niejedno miasto. 

Z powodu ograniczeń czasowych skupiliśmy się na zwiedzaniu górnej części miasta. To tu mieści się plac św. Marka z najsłynniejszym zagrzebskim kościoła tego samego patrona. Sprawiający wrażenie wyszytego, dach świątyni jest symbolem stolicy. Plac zastaliśmy pusty zarówno w nocy jak i w dzień. Życie miasta kwitnie bowiem w innym miejscu, na ulicy Tkalčićeva. Tam zjedliśmy naszą kolację i spędziliśmy dużą część wieczoru.

Kościół św. Marka z jakże charakterystycznym i ślicznym dachem

Ulica Tkalčićeva - w nocy to miejsce żyje pełnym tchem

Każde szanujące się miasto ma punkt widokowy, z którego można podziwiać jego panoramę. Zagrzeb ma wieżę Lotrscak. To jedyna zachowana, tak stara wieża w mieście. Nie sposób jej ominąć. Po pierwsze wyróżnia się na tle innych budynków, po drugie znajduje się zaraz obok placu św. Marka.

Wieża Lotrscak

Zagrzeb ma wiele uroczych zakątków. Niestety niektóre z nich mogłam podziwiać tylko w przewodniku. Inne widziałam, ale przez deszcz musiałam przemknąć koło nich zbyt szybko. Żałuję, że nie zrobiłam zakupów na wielkim markecie Dolac. Mnogość stoisk, radosna atmosfera i gwar do nich zachęcały, tymczasem pogodę wręcz przeciwnie. Żałuję, że nie mam lepszych zdjęć Kamiennej Bramy, w której mieści się kapliczka wypełniona wotami dziękczynnymi i świecami. Po prostu żałuję, że nie mogliśmy pozwolić sobie na więcej czasu w Zagrzebiu.



Muzeum Miejskie

Świetny i piękny sposób na umieszczenie nazw ulic :)

Poza uroczymi zakątkami stolica Chorwacji obfituje jeszcze w coś. W muzea! Pełno ich tu. Muzeum archeologiczne, bankowości, etnograficzne, sportu, kolei, policji, historii miasta oraz galerii sztuk i długo by wymieniać. Jedno z muzeów jest jednak mega wyjątkowe. To Muzeum Skończonych Związków. Znajdują się w nim eksponaty, które kiedyś świadczyły o miłości dwojga ludzi a dziś są tylko pozostałością po ich związku. Muzeum inne niż wszystkie, prawda?

A oto i budynek Museum of Broken Relationships </3 

Szkoda, że Zagrzeb nie jest przez większość ludzi postrzegany jako atrakcja turystyczna. Moim zdaniem zdecydowanie zasługuje na takie miano. Gdyby włożyć w to miasto trochę więcej pieniędzy, mogłoby być bajkowo. I wierzę, że kiedyś tak będzie :)

I jak? Zachęciłam Was do odwiedzenia zapomnianego Zagrzebia? Oby! :)

środa, 21 maja 2014

Cro Trip - czas na plażowanie w Makarskiej

Chorwacja 26.04 - 3.05.2014

Kto czekał na piękne widoki morza, właśnie się doczekał. Zresztą po to właśnie przyjechaliśmy do Makarskiej - żeby poleżeć nad morzem, poleniuchować, spacerować na łonie natury i ją podziwiać. No i żeby zrobić mały wypad do Bośni. Ale o tym innym razem...

Makarska to bardzo popularne turystyczne miasteczko. Z tego co zaobserwowałam, Polacy ją uwielbiają ;) Na jednej z kamienistych plaż w pewnym momencie byliśmy my, polskie małżeństwo, kilka Polek i cała zorganizowana grupa naszych rodaków. Uff, sporo tego. Niestety, przykro mi to przyznać, ale Polak w grupie zamienia się w małego dzikusa... Krzyki, rzucanie kamieniami do wody, niewybredne żarty - ot, Polak na zorganizowanych wakacjach? Zachowam swój pozytywny obraz świata i po prostu zwalę to na mechanizmy zachowania w grupach ;)



Zresztą niedziwne, że tyle ludzi spędza czas nam morzem. Odpoczynek na plaży to główna aktywność, której można poświęcić się w Makarskiej. Miasteczko jest malutkie, jego główną punktem jest pochyły plac na którym mieści się kościół. Kamienicy w Makarskiej nie urzekają tak jak w Splicie czy Trogirze. Imponuje za to coś innego. Widok gór w tle. W czasie naszego pobytu mieliśmy to szczęście, że czarne chmury zatrzymały się właśnie nad nimi. Szczęście nie tylko dlatego, że dzięki temu na plaży mieliśmy słońce. Także przez to że widok zawieszonych nad górami chmur był po prostu niesamowity. Na plaży ciepło, a tam w górze ciemno, ponuro. Niesamowite widoki, niesamowite połączenie.


Niesamowity widok, prawda?

Kościół na głównym placu miasta


Życie Makarskiej kwitnie albo na plaży albo na promenadzie, która okala miasto. Pełno tu luksusowych jachtów, statków wycieczkowych no i oczywiście knajp, w których w sezonie głośne imprezy organizowane są podobno każdego wieczora. Siadamy w knajpie, siadamy na ławce, patrzymy na morze i cieszymy się życiem. 


Pomnik turysty ustawiony na promenadzie


I wydaje mi się, że tak leniwie życie miasta wygląda w każdy zwykły dzień. Nam udało się trafić na jeden niezwykły - na Dzień Wina :) Na głównym placu miasta zostały rozstawione budki różnych winiarni, w których można było kupić rozmaite rodzaje wina na kieliszki :) Fajna inicjatywa do której oczywiście się przyłączyliśmy.


A sącząc winko, robiło się zdjęcia ;)

Makarska to nie tylko dobre miejsce na plażowanie, ale też idealny punkt wypadowy do Bośni. Nie odpuściliśmy wycieczki do tego kraju i drugiego dnia pobytu zrezygnowaliśmy z opalania na rzecz miasteczka Pocitejl i wodospadów Kravica. Każdemu kto wybiera się do Makarskiej samochodem polecam taką podróż. Relacja z mojej krótkiej bośniackiej wycieczki już niedługo ;) 

A tymczasem dzień w Makarskiej się kończy, robi się chłodniej, co i tak nie przeszkadza posiedzieć na plaży. Bo Makarska to dobre miejsce na relaks, gorsze jeśli lubicie aktywnie spędzać każdą chwilę wakacji. Idealne na przerwę w objazdówce takiej jak nasza :)

<3

poniedziałek, 19 maja 2014

Cro Trip - wymarzony Split

Chorwacja - 26.04 - 3.05.2014

4 dzień naszej wycieczki. Już nie mogę się doczekać, bo... Jedziemy do mojego wymarzonego Splitu, miasta rozrzutnego Diocklecjana i ruin jego pałacu. Ma być na bogato, ma być pięknie. To na to miejsce nastawiam się najbardziej. Nie zawodzę się. 

Mimo że Split to drugie co do wielkości miasto Chorwacji, jego stara część zupełnie na to nie wskazuje. Mnie przypominała inne małe miasteczka tego kraju, z wąską, białą zabudową. Jednak kiedy trzeba wyjechać z miasta, rzeczywiście widać, że Split ma w sobie coś z metropolii - korki... Swoje trzeba w nich odstać i nie ma na to rady ;)

Największym zabytkiem Splitu jest Pałac Dioklecjana zbudowany na przełomie III i IV wieku. Nieźle! Tak jak wspomniałam Dioklecjan nie był skąpiradłem i jak budował to z pełnym rozmachem. Pałac stanowi sporą część starego miasta, w jego skład wchodzą uliczki, place i zamieszkałe kamienice. Podobno turyści często zadają pytanie: "Gdzie ten pałac?", stojąc w jego obrębie. Jestem bardzo ciekawa, jak żyje się w budynku tak starym, tak zabytkowym a przy tym w centrum turystycznego zainteresowania. Wygląda na to, że miejscowi niewiele robią sobie z obecności tłumów. Przy oknach często można zauważyć wywieszone pranie, w tym majty i skarpetki ;)

Główny plac Pałacu Dioklecjana stanowi Perystyl. Może to tylko moje wrażenie, ale wydaje mi się, że to miejsce jest najbardziej kojarzone z Pałacem. Stanowi idealny dziedziniec, który w połączeniu z wysoką wieżą prezentuje się naprawdę bajkowo. Obecnie schodki Perystylu są wykorzystywane jako kawiarniane siedziska. Jeśli mamy szczęście możemy trafić na wieczorny koncert "na żywo". Nam się udało.

Pierwsza najbardziej charakterystyczna część pałacu - Perystyl

I druga - dzwonnica kościoła

Perystyl od drugiej strony

Do Pałacu można wejść z 4 różnych stron: bramą złotą, srebrną, żelazną lub brązową. Mnie do gustu najbardziej przypadła ta ostatnia. W przeszłości służyła wpływającym statkom, dziś kiedy poziom wody się obniżył, w jej piwnicach kwitnie handel. Najciekawsze jest jednak to, że wprost z nich wychodzimy na promenadę Riva. Miejsce fajne w dzień i fajne w nocy, jednak moją sympatię zdobyła jego wieczorna odsłona - spokojniejsza i bardziej nastrojowa.

Brązowa brama

Promenada Riva

Na uliczkach całego Splitu tętni życie, nawet w tych wąskich są umiejscowione knajpy. Spacerowaliśmy bez planu - gubiliśmy się i znajdywaliśmy. Czasami wpadaliśmy kilka razy do tego samego miejsca, w inne udało nam się trafić tylko raz. Zazdrościłam miejscowym, którzy z taką pewnością pokonywali ulice, idąc w wybrane miejsce. My nad każdym skrętem zastanawialiśmy się dwa razy :) Niewiele brakowało a zdołalibyśmy ominąć (chyba) główny plac miasta - Pjaca. Byłoby szkoda, wieczorem jest tu pięknie. O:

Pjaca nocą

Bez zdjęć uliczek i białej zabudowy się nie obędzie!




Prześwietnie oświetlona fontanna w parku Strossmayerov

Obrzydliwe, śmierdzące, a jednak przyciągające. Dwa pierwsze przymiotniki nieczęsto można znaleźć w moich wpisach, ale tym razem w Splicie znaleźliśmy miejsce, które zasługiwało na taki opis. Jakie? Targ rybny :) Zajrzeliśmy tam z ciekawością bo był to jedyny targ rybny, który zobaczyliśmy w Chorwacji. I to na dodatek nie byle jaki. Nigdy wcześniej nie widziałam tak dziwnych gatunków ryb. I mimo że nie miałam szczególnej ochoty na danie ze świeżej rybki, to chętnie podziwiałam niektóre okazy :)

Targ rybny? To właśnie tu!

Na rybki i owoce morza tylko patrzyliśmy, zjedliśmy gdzie indziej i co innego. Knajpa Fifa została nam polecona przez naszego hosta. Zajrzeliśmy do niej z ciekawości bez 100% zamiaru posiłku. Jednak kiedy zobaczyliśmy ceny i porcje, postanowiliśmy zostać. Za małe pieniądze można się tu naprawdę dobrze najeść. Jedzenie jest świeże i smaczne, a obsługa przezabawna. Polecam ;)

A do tego wszystkiego wisienka na torcie - umiejscowienie naszego apartamentu. Do zabytkowego centrum mieliśmy jedyne 5 minut :) Super, super, super. Jedyny problem stanowiło zaparkowanie auta, ale i z tym sobie poradziliśmy. I tu mała rada. Jeśli odwiedzacie miasto na kilka godzin to pewnie zapłacenie kilku kun za parkin nie będzie stanowiło problemu. Jednak jeśli musicie zostawić je na dłużej, dobrym rozwiązaniem będzie wjechanie na teren Muzeum Morskiego. Postój na jego parkingu jest zupełnie darmowy. 

Jak mogę opisać Split? Nie, nie jako obrzydliwy ani śmierdzący ;) Wiadomo, jaki przymiotnik pasuje tu bardziej - piękny. Cieszę się, że zwiedzaliśmy miasto w maju, bo jak wiadomo, w trakcie sezonu ludzi tu od groma. Ale jeśli tylko macie okazję włączyć Split do swojego planu podróży, nawet w pełni sezonu, zróbcie to. Dla Pałacu Dioklecjana warto się troszkę pomęczyć :) 

środa, 14 maja 2014

Objazdówka - podstawowe zasady

Pewien czas temu wpadł mi do głowy pomysł notki bardziej praktycznej niż krajoznawczej. O objazdówkach. Pomyślałam, że to dobry czas by poruszyć ten temat, bo mała przerwa od Chorwacji idealnie nam zrobi ;)

Jak mogliście zauważyć, często z moim chłopakiem wybieramy na wyjazd formę objazdówki - jeździmy przez jeden lub kilka krajów w żadnym miejscu nie zatrzymując się na dłużej niż 2 dni. W ten sposób zwiedziliśmy już: 
  • za pierwszym razem Rumunię, 
  • za drugim Serbię, Bośnię i Hercegowinę, Czarnogórę,
  • za trzecim Chorwację. 
Lubimy taką formę wypraw bo nie rujnuje nas finansowo a pozwala poznać wiele miejsc w czasie jednych "wakacji". Objazdówka brzmi ciekawie i zawsze ją wszystkim polecam, jednak przed decyzją o takiej formie wyjazdu warto poznać jej podstawowe zasady. Oto one ;)

Razem raźniej, a jeszcze bardziej z własnym autem
Aby objazdówka była opłacalna (w moim przypadku koszt całej wyprawy to zawsze poniżej 1000zł) warto wybrać się w podróż w więcej osób, tak by koszt paliwa rozłożył się. Wyprawa własnym autem jest o tyle wygodna, że wybieramy miejsca takie jakie chcemy i nie musimy sugerować się tym, gdzie znajduje się najbliższa stacja autobusowa, dworzec czy lotnisko. Jedziemy i już. Oczywiście najlepiej, żeby auto mało paliło, a jeśli jest na gaz to już w ogóle szał :)

Nie przywiązuj się
Objazdówka z definicji wymaga częstej zmiany miejsca zamieszkania. Codzienne pakowanie, zbieranie swoich rzeczy, zameldowania i wymeldowania to norma. Jeśli lubicie rozpakować bagaż, zagościć w jednym miejscu dłużej i po prostu poczuć się na wakacjach jak w domu, to zapomnijcie o objazdówce. Tutaj nic nie jest na dłużej. 

Dobry harmonogram to podstawa
Niestety, ale objazdówka to forma walki z czasem. 'O której wyjechać, by zdążyć na czas?' 'Ile zajmie trasa?' 'Czy po drodze nie utkniemy w korku?' Takie pytania czasami padają, ale są koniecznością. Dzięki nim możemy przemyśleć, jak będzie wyglądała trasa, ile potrzebujemy na jej pokonanie oraz kiedy wyruszyć, by spokojnie dojechać do kolejnego celu. Koniecznością jest też w miarę częste, wczesne wstawanie, więc śpiochy (takie jak jak) na czas objazdówki muszą zmienić swoje zwyczaje. 

U nas zazwyczaj wygląda to tak, że po południu dojeżdżamy do miejsca naszego noclegu, idziemy trochę pozwiedzać, coś zjeść i wypić piwko. Kolejnego dnia od rana znów zwiedzamy, chyba że a) zostajemy w 1 miejscu dwa dni i możemy bez stresu spędzić ranek jak tylko chcemy lub gorzej b) musimy wyjechać wcześnie by dotrzeć do kolejnej miejscowości na spokojnie. Jak widzicie plan jest ważny jeśli chcemy wycisnąć z wyjazdu tyle ile tylko się da.

Raz aktywnie, raz spokojnie
Wiadomo, wakacje są też od tego, żeby odpocząć. Dlatego przy planowaniu objazdówki zawsze pamiętajmy o zapewnieniu sobie noclegu nie tylko w dużych miejscowościach, ale także tych mniejszych. Leniuchowanie na plaży, nad jeziorem, w lesie czy na wsi będzie dobrą odskocznią od aktywnego trybu całego wyjazdu. 

Nie ma ociągania!
Wspominałam o tym, że na wyjazdach jestem czasami małym tyranem... Ale dobre tempo zwiedzanie to kolejny warunek objazdówki. Nie ma miejsca na ociąganie. Jeśli jesteśmy w jakiejś miejscowości 1 godzinę to musimy dostosować ilość zabytków, które chcemy zobaczyć i tempo spaceru właśnie do tej 1 godziny. Spokojny spacer zostawiamy sobie na inny dzień. Hah, tak, tak, na takie luksusy też czasami sobie pozwalam ;)

Czy to aby na pewno wakacje?
Już we wstępne wsadziłam słowo wakacje w cudzysłów. Nie do końca bowiem objazdówka to forma wypoczynku. Zobaczymy sporo, poznamy wiele nowych miejsc, ale czy odpoczniemy? Musimy wziąć pod uwagę, że objazdówka może nabrać sporego tempa jeśli urlop nie będzie dwutygodniowy a cel wyprawy bliski. Po drugie auto stanie się miejscem, w którym będziemy spędzać sporą część dnia, nie zawsze więc będzie wygodnie, nie zawsze wyprostujemy nogi wtedy kiedy będziemy tego chcieć. Co dla mnie zawsze najstraszniejsze - nie zawsze się wyśpimy...

Ale, ale, ale...
Nawet jeśli objazdówka 'ma' swoje wymagania i humory, to naprawdę świetny sposób na poznanie wielu miejsc w krótkim czasie. Zapewniam, że wspomnienia z niej są niezapomniane i warte poświęcenia. Objazdówka to przygoda, którą po prostu chociaż raz w życiu warto przeżyć. A dla równowagi psychicznej zastosujcie się do zasady: raz objazdówka, raz leniwe wakacje ze słodkim nicnierobieniem. Ja mam teraz właśnie taki zamiar :)

I jak? Skusicie się na objazdówkę?

poniedziałek, 12 maja 2014

Cro Trip - Szybenik i Trogir

Chorwacja -  26.04 - 3.05.2014

Dziś zabieram Was na foto spacer po dwóch małych, słodkich, 'białawych' miasteczkach, które zobaczyliśmy przejazdem w czasie drogi do Splitu. Chociaż przystanek w Szybeniku był spontaniczny (w przeciwieństwie do tego zaplanowanego w Trogirze) to bardzo cieszę się, że zajrzeliśmy na chwilkę do tego miasta :) Spędziliśmy tam dosłownie pół godziny, więc zabytkowe zakamarki poznaliśmy szybko i niestety po łebkach. Strasznie żałuję, że nie mogliśmy zostać dłużej, bo mam przeczucie, że moje zauroczenie Szybenikiem mogłyby przerodzić się w coś dużo bardziej głębszego <3 




Koronkowo :)

Kopuła i detale katedry św. Jakuba



W Trogirze mogliśmy już spędzić kilka godzin, spokojnie rozprostować nogi i zjeść obiad (z którego nikt swoją drogą nie był zadowolony:(). Podobno w czasie sezonu do miasta nie da się wjechać z powodu zbyt dużej ilości aut. Jak najbardziej jestem w stanie w to uwierzyć. W naszym przypadku nie było źle, ale chwilę odstaliśmy na moście łączącym Trogir z Ciovo - wyspą na której można bezpłatnie zaparkować. 

Trogir widziany od strony wyspy Ciovo

Uliczki Trogiru tworzą labirynt, który bardzo przypomniał mi czarnogórski Kotor. Kiedy na chwilę odłączyłam się od znajomych, naprawdę uważałam, gdzie idę, żeby za chwilę nie okazało się, że zupełnie nie wiem jak wrócić do restauracji ;) Trogirska starówka jest piękna i nie dziwne, że została wpisana na listę UNESCO. Gdyby ktoś jednak o tym fakcie zapomniał, wielki napis UNESCO zamieszczony nad wejściem na teren starego miasta na pewno mu przypomni ;) 

Pałac Cipiko




W Trogirze udało nam się zrobić też małe zakupy. Zaraz za murami starego miasta znajduje się targ, na którym można kupić wszystko co w Chorwacji mniam: wino, oliwy, miody, sery, wędliny, owoce i... coś spod lady. Jeśli dogadacie się ze sprzedającymi (tak jak nam się udało) możecie zostać zachęceni do kupienia domowej rakiji - sprzedawanej nielegalnie ;) Przed zakupami, oczywiście, test trunku dokonywany z plastikowej zakrętki. Takie lokalne zwyczaje to ja lubię! Kupowanie, próbowanie, kontakt z mieszkańcami odwiedzanego przeze mnie kraju to jest właśnie to co pozostaje jako niezwykłe wspomnienia. 

Smakołyki z trogirskiego targu

Oba miasta wspominam bardzo dobrze, ale gdybym miała wybierać jedno postawiłabym na Szybenik :) Coś mnie ciągnie, coś mnie gna do tego miejsca i kto wie, może kiedyś uda mi się tam wrócić? Chciałabym.

A które miasto Wam spodobało się bardziej? Trogir czy Szybenik? A może skupilibyście się na chorwackich łakociach? Koniecznie dajcie znać :)

sobota, 10 maja 2014

Cro Trip - Wyspa Ugljan i Jeziora Plitwickie

Chorwacja - 26.04 - 3.05.2014

Patrzę na zdjęcia z wyspy Ugljan i szczerze się zastanawiam czemu nie opisałam go w poprzednim zadarskim wpisie. Na Ugljan popłynęliśmy promem właśnie z Zadaru, więc byłoby spójniej i ładniej. Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem - podejdę do tematu inaczej - od strony natury :) Ten aspekt jak najbardziej łączy wyspę Ugljan i mojego drugiego bohatera - Park Narodowy Jezior Plitwickich. Miałam co nieco wspomnieć o ciszy (no bo skoro natura to cisza i spokój), ale na szczęście w porę się pohamowałam... Jeziora Plitwickie mimo że naturalne spokojne raczej nie są. Ugljan za to jest i do tego stanowi jak dla mnie jedno z ciekawszych miejsc, które odwiedziliśmy podczas tej objazdówki.

Wyspa Ugljan

Naszym głównym celem było Preko. Miejscowość nie jest duża, ale stanowi serce wyspy. Tutaj znajduje się przystań promowa, sklepy, restauracje, informacja turystyczna. Miasto samo w sobie nie może wiele zaoferować pod względem architektury, ale widoki które można tu podziwiać są mega. Zresztą, nie zależało mi szczególnie na zabytkach. Jarałam się po prostu tym, że jesteśmy na wyspie, że mogliśmy popłynąć na nią promem, że to nowy rodzaj przygody, którego do tej pory nie odkryłam. Więc to + widoki w pełni wystarczały mi do szczęścia :)

Pierwszy rzut oka na wyspę = jestem w niebie :)

Spacer po wyspie był oczywistą oczywistością, a kiedy przypłynęliśmy od razu wiedziałam, gdzie pójdziemy. Miasteczko Kali wyglądało na warte odwiedzenia i choć lepiej prezentowało się z oddali to miło było spokojnie się do niego przejść, posiedzieć na ławeczce nad morzem czy na wzgórzu. Brak ludzi na ulicach, cisza, tutaj czas się zatrzymał... Przynajmniej do rozpoczęcia sezonu ;)

W drodze do Kali


Pies Morski <3

Cieszę się, że intuicja podpowiedziała nam, żeby zamienić 1 dzień w Zadarze na 1 dzień w Preko. Świetnie było choć troszkę poznać wyspiarski klimat Chorwacji. Obiecuję sobie, że kolejna wyprawa do Chorwacji będzie własnie pod hasłem przewodnim: 'wyspy' :)

Jeziora Plitwickie

Jestem przyrodniczym sceptykiem. Nie podniecają mnie lasy ani jeziora, wolę odwiedzać miasta i odpoczywać na plaży. Dlatego na początku nie byłam szczególnie zachwycona pomysłem zwiedzania tego parku narodowego. Las tu jak las, jeziora jak jeziora... Szału nie ma. Do czasu. Do czasu kiedy dotrzemy do wodospadowej części parku. Wtedy efekt WOW mamy po prostu gwarantowany :) Bo szumi, bo pięknie wygląda, bo czasami może nas trochę zmoczyć, a wszystko to sprawia frajdę. 








Dodatkową atrakcją niektórych tras jest sposób ich poprowadzenia. Pomosty często przecinają jeziora, więc można znaleźć się na samym ich środku bez zamoczenia ;) Tzn. przynajmniej tak to wyglądało w naszym przypadku ;) Kiedy zwiedzaliśmy Jeziora Plitwickie nie było tu jeszcze tak wielu turystów jak w czasie sezonu. Dlatego na wąskich ścieżkach i pomostach można było bez większego problemu minąć się z innymi. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak przy największym oblężeniu wygląda w tym miejscu ruch. Wydaje mi się, że już nieraz ktoś musiał zostać niechcący popchnięty i wylądować w wodzie ;) 


Park Narodowy Jezior Plitwickich można zwiedzać na kilka sposobów. Polecam nasz ;) A mianowicie: wchodzimy wejściem nr 1, wjeżdżamy kolejką na sam koniec parku, aż do części z wodospadami, spacerujemy nią do przystani statku i potem nim płyniemy praktycznie do samego wyjścia. Ta trasa jest o tyle wygodna, że drogę pod górę pokonuje za nas kolejka, my już potem schodzimy prawie cały czas w dół :) No i atrakcję w postaci stateczku można zostawić sobie na sam koniec ;) Według przewodników zwiedzanie parku z pomocą kolejki i statku zajmuje jakieś 5 godzin. Nam udało się średnim tempem przejść go w 4. W mniej się chyba już nie da, o ile chcemy zobaczyć większość parku i jego najciekawsze zakątki.

Niestety, Jeziora Plitwickie mają swoje minusy... Po pierwsze cena: my zapłaciliśmy xza bilet około 60zł za osobę, a to i tak taryfa poza sezonem... W sezonie cena wzrasta do 90zł... Cóż... To niemało... Zwłaszcza, że w sezonie wkracza drugi minus tego miejsca - tłumy... I nie wiem czy wtedy frajda ze zwiedzania jest taka duża. Chyba nie, kiedy cały czas trzeba uważać, żeby nie spaść ze skarpy, czy pomostu, a hałas to już nie tylko dźwięk wody spadającej ze skał ;) Ale wiadomo, żeby się przekonać, trzeba to przeżyć. Miłośnicy natury na pewno będą zadowoleni :)