wtorek, 29 października 2013

Bardejów i jego cuda

Niedaleko granicy z Polską, na spokojnej słowackiej ziemi leży równie spokojny Bardejów :) Miasto jest niewielkie, ale może pochwalić się ślicznym rynkiem, który doceniło nawet UNESCO, wpisując go na swoją listę zabytków.


Ja odwiedziłam to miasteczko 2 razy. Za pierwszym ze zorganizowaną wycieczką, za drugim przejazdem w drodze do Rumunii. Zdjęcia pochodzą z drugiego wyjazdu, wspomnienia zaś z pierwszego ;) Wtedy bowiem zobaczyłam troszkę więcej. Udało mi się zwiedzić położony na rynku kościół św. Idziego oraz muzeum ikon. Nie pamiętam, żebym zaglądała do muzeum miejskiego znajdującego się w ratuszu, więc nie wiem, co może zaoferować ;) Jedno wiem na pewno: do Bardejowa warto przyjechać nie dla muzeów, nie dla ikon, ale właśnie dla pięknego rynku i otaczających go kamienic. Leniwie siadamy na ławeczce, patrzymy na stare mury budynków i więcej do szczęścia nam nie potrzeba. No, może jeszcze ewentualnie coś pysznego do spałaszowania ;) 




Jeśli chcemy zaznać trochę więcej relaksu to możemy wybrać się do Bardejowskich Kupeli – uzdrowiska położonego poza miastem, słynącego z leczniczych wód. To taka słowacka wersja Krynicy Górskiej ;) Miejsce doceniła ponoć nawet sama cesarzowa Sissi :) Kupele jednak najlepsze chwile mają już za sobą i powoli niszczeją... Chociaż trzeba przyznać, że mimo upływu lat hotel Astoria dalej zachwyca swoją stylówką ;) Ciekawe jak wyglądają jego wnętrza i pokoje. Chciałoby się do nich zajrzeć, bo mogą być naprawdę oryginalne... 

Niestety nie posiadam żadnych zdjęć z samego uzdrowiska... Już się usprawiedliwiam: kilka lat temu nie byłam aż tak zakręcona na punkcie podróży ani tym bardziej uwieczniania ich na zdjęciach. I tak to już wyszło, że kilka szybkich ujęć powstało tylko podczas drugiego wyjazdu ;)


A tak swoją drogą: czy Wy też zauważyliście, że słowackie miasta są zazwyczaj totalnie opustoszałe? Gdzie są ci wszyscy mieszkańcy? :D

niedziela, 27 października 2013

Jesień w Ojcowie :)

Taka jesień nie zdarzyła się chyba od lat :) Jest pięknie! Nie ma co tracić czasu w domu, trzeba korzystać z pogody i spędzać czas na świeżym powietrzu :) Można na przykład w Ojcowie, w Parku Narodowym. Jest pomarańczowo, jest złoto, jest kolorowo. Na głównych ścieżkach jest też niestety dość tłoczno, ale przy takiej pogodzie to chyba do przewidzenia ;)



Na relaks nie mieliśmy zbyt dużo czasu, ale nawet chwilka poza miastem to cenna chwilka, żal z niej nie skorzystać ;) Nasz (w gruncie rzeczy bezcelowy) spacer rozpoczęliśmy od wyjścia na wzgórze zamkowe. Bilet wstępu kosztuje tu 3 złote, dla widoków warto zapłacić :) Poza tym nie ma tu wiele do zobaczenia: wchodzimy do wieży, widzimy 2 obrazki, schodzimy z wieży i tyle ;)




I tak sobie spacerowaliśmy, chłonęliśmy kolory, podsłuchaliśmy legendy o zakonnicach zaklętych w skały, aż dotarliśmy do Bramy Krakowskiej. Takiej oto, przysłoniętej drzewami, spokojnie wysłuchującej przekleństw panów dorożkarzy stacjonujących nieopodal ;)


Powiem szczerze, że nie nastawiałam się na wpis z Ojcowa czy obejrzenie wszystkich tutejszych ważnych miejsc, a po prostu na prosty relaks :)... Widoki jednak były tak ładne, że szkoda byłoby ich tutaj nie zamieścić :) Po prostu, dla potwierdzenia, że Polska jesień nie zawsze musi być brzydka :) Aktualnie jest ładniejsza niż ta która "czasami" bywa we Włoszech ;)




czwartek, 24 października 2013

Czechy - 3-5.05.2012 - okolice Ołomuńca

W poprzednim wpisie Ołomuniec, a w tym jego okolice :) Przyznam się, że w wyborze odwiedzanych miejsc kierowałam się głównie opisami dostępnymi w książeczce dołączonej do zniżkowej karty. Które miejsca były warte odwiedzenia, a które to porażka? Oto subiektywny przegląd ;)

Zamek Bouzov

Według naszej książeczki ten zamek jest jednym z chętniej odwiedzanych warowni w Czechach. Nie ma się co temu dziwić. Już z zewnątrz robi bajowe wrażenie a  i zwiedzając wnętrza się nie zawiedziemy :) Oprowadzanie odbywa się po czesku, ale nawet jeśli nie władamy tym językiem, nie będziemy pokrzywdzeni. Obcokrajowcy dostają streszczenie opowiadania przewodnika w swoim języku :) Tekst chyba rzeczywiście jest wykuty na blachę, bo z tego co widziałam wypowiedzi pokrywały się ze skryptem w dużej części :) 

Czy warto? Tak, tak, tak :)





Zamek Moravska Trebova

Powiem od razu: ten zamek to największe rozczarowanie wyjazdu. Książeczka tak go zachwalała, tak zachęcała do zwiedzenia kilku interaktywnych tras, że daliśmy się nabrać... Czemu jestem na nie? Po pierwsze zamek jest w generalnym remoncie (który jest tu tak swoją jak najbardziej potrzebny!), odstrasza szarymi murami i zaniedbanym ogrodem... Po drugie na naszą kartę mogliśmy zwiedzić tylko jedną trasę, a nie wszystkie tak jak obiecywano... Po trzecie ta którą wybraliśmy była jakąś niesamowitą porażką. Interaktywna (może Czesi rozumieją to słowo inaczej niż my? Nie wiem co tu mogło być interaktywnego... Głaskanie sztucznej nogi? ;>) sala tortur to po prostu kilka woskowych rekwizytów ułożonych na sianie w piwnicy zamku... Oj, spodziewałam się troszkę więcej po tych wszystkich wypasionych opisach i cenie!

Czy warto? Nieee... Czas lepiej wykorzystać na zwiedzenie innej atrakcji.




Litovel

Chciałabym w tym miejscu oficjalnie przyznać rację mojemu chłopakowi - tak, byliśmy w Litovelu. Kilka razy upierałam się, że na pewno nie odwiedzaliśmy tego miasta... A jednak :P Podczas przeglądania zdjęć z wyjazdu, natknęłam się na kilka, których nie mogłam przypisać do żadnego pamiętanego przeze mnie miasta. Trochę poszperałam i okazało się, że ryneczek, kolumna i wieża pasują jak ulał właśnie do Litovela. Niepamięć tego miasta jest chyba wystarczającą "reklamą" ;) A może tylko ja nie dostrzegłam potencjału tej miejscowości? 

Czy warto? Hmmm ;)



Sternberk

Jeśli chcecie zajrzeć do  miasteczka, które bardziej wbija się w pamięć to Sternberk Was nie rozczaruje ;) Widać, że miasto dąży do sprowadzenia turystów, rozwija się i inwestuje. Niewątpliwie jego największą atrakcją jest piękny zamek, położony wręcz w samym centrum miasta. Wnętrza można zwiedzać samodzielnie, a "przy odrobinie szczęścia" (tak jak było w naszym przypadku ;)) można natknąć się na targi ślubne :P Te są ponoć organizowane tutaj dość często. 

Poza zamkiem, warto zajrzeć do Muzeum Czasu. Na pewno jest inne niż wszystkie. Znajdziemy tu zegary, globusy, trójwymiarowe prezentacje i wiele interaktywnych ciekawostek. Jeśli szukacie czegoś nowoczesnego i nie do końca typowego - polecam ;)

Czy warto? Taaaak :)




Zamek Helfstyn

Zdecydowaliśmy, że odwiedzimy to miejsce w drodze powrotnej do domu. Chyba skusiła nas głównie wielkość zamku, może bliskość do naszej trasy? Szczerze mówiąc to nie wiem co innego... A na miejscu same rozczarowania :( Po pierwsze mimo posiadania karty musieliśmy opłacić bilety. Czemu? W czasie imprez organizowanych na zamku, nie obowiązują żadne zniżki. Niestety trafiliśmy na zakończenie wyścigu rowerowego czy czegoś takiego :P Ok, zapłaciliśmy, jedziemy dalej... A tu kolejne opłaty - jeszcze wyższe - za parking! Płacimy, zostawiamy samochód, wchodzimy na zamek i cóż... Pewnej części ciała nie urywa... Po prostu pozostałości zamku i kilka wytworów kowalstwa artystycznego ;/

Czy warto? Zależy - jeśli jesteśmy blisko, a wejście mamy akurat za darmo to zobaczyć nie zaszkodzi... Ale szału nie ma. Drugi raz nie zdecydowałabym się zapłacić, żeby tam wejść ;)



Mimo małych rozczarowań i tak wspominam ten wyjazd bardzo fajnie :) Dobrze było poznać inną - niepraską stroną Czech :) 

wtorek, 22 października 2013

Czechy - 3-5.05.2012 - Ołomuniec i okolice

Moja przygoda z Czechami zaczęła się od Trutnova (którego właściwie nie pamiętam), potem była boska Praga (relacja z miasta na pewno się tu znajdzie), aż w końcu trafiłam na tereny Ołomuńca :) Ten region wydaje się być idealny dla aktywnych turystów. Znajdziemy tu zabytkowe ryneczki, zamki, pałace i muzea :) Jest co zwiedzać, na to na pewno nie można narzekać. Naszą bazą wypadową do poznawania tych stron Czech był właśnie Ołomuniec i od niego zacznę :)

Ołomuniec

Ołomunieckie stare miasto to drugie po praskim największe centrum zabytkowe w Czechach. Zabudowa reprezentuje głównie styl renesansowy i barokowy, a jej symbolem jest misternie zdobiona Kolumna Trójcy Przenajświętszej wpisana na listę UNESCO. W kolumnie znajduje się mała kapliczka do której można zajrzeć. Rynek prezentuje się naprawdę sympatycznie i aż żal nie spędzić tu leniwie kilkunastu minut. Na przykład przy jednej z licznych fontann :)





Przy odrobinie szczęścia na rynku mogą spotkać nas też inne atrakcje poza samą zabudową. Nam udało się załapać na targ z lokalnymi produktami :) Kupiliśmy pyszny sok i trochę mniej pyszne ołomunieckie serki. Podobno są w Czechach super znane i popularne, ale dla mnie to tylko jedne z wielu podobnych do siebie topionych serków…


Przed wyjazdem dowiedziałam się, że w Ołomuńcu można kupić kartę zniżkową, która uprawnia do bezpłatnych wstępów do wielu obiektów, tańszych noclegów czy posiłków w restauracjach zarówno w samym Ołomuńcu jak i w innych miasteczkach. Takie zniżki! Taka okazja! Nie mogłam nie skorzystać, oczywiście, że kupiłam i nie żałowałam. Dzięki karcie bez żadnych ograniczeń mogliśmy wybierać miejsca, które chcieliśmy zwiedzić. Z tego co pamiętam kosztowała około 20zł, była ważna 48 godzin i można ją było dostać w informacji turystycznej znajdującej się w ratuszu na rynku :) Naprawdę fajna inicjatywa, która pozwala swobodnie poznać region. Brak ograniczeń przy wstępach zachęca nie tylko do poznawania starych uliczek, chociaż i te są warte spacerów :)



Ołomuniec to nie tylko śliczna starówka, ale także liczne muzea, które ze wspomnianą kartą można zwiedzać bezpłatnie :) Do zobaczenia jest muzeum archidiecezjalne z bogatą wystawą sztuki sakralnej, muzeum sztuki współczesnej (ja akurat za takową nie przepadam i szczerze mówiąc akurat to miejsce nie przypadło mi do gustu), czy ciekawe muzeum miejskie opowiadające o losach Ołomuńca w dość nowoczesny sposób. Najbardziej liczyłam na obejrzenie Pałacu Arcybiskupów, ale ten niestety był niedostępny dla zwiedzających :( Ze wszystkich muzeów, które widziałam w mieście najbardziej polecam muzeum aut ‘Veteran Arena’ :) Zgromadzono tu naprawdę pokaźną liczbę starych maszyn. Niektóre chętnie bym przygarnęła ;)





Ołomuniec to zarówno ładne miasteczko jak i dobre miejsce wypadowe do zwiedzenia innych atrakcji. Idealny czas pobytu zależy od tego jak dokładnie chcemy poznać region ;) Na samo miasto spokojnie wystarczy jedne, góra dwa dni. My zdecydowaliśmy się na trzydniowy pobyt i dzięki temu zwiedziliśmy także zamek Bouzov, zamek Helfstyn, Sternberk, Moravską Trebovą i Litovel :) Relacja ze wszystkich tych miejsc w kolejnym wpisie ;)

poniedziałek, 21 października 2013

Włochy - 3-8.10.2013 - Podsumowanie kosztów i ostatnie dopiski

Nastał ten czas i po wszystkich relacjach mogę w końcu pochwalić się jak oszczędna byłam na wyjeździe ;) No ale sami oceńcie :P

Koszty podróży (małych i dużych;)):

- bilety lotnicze Ryanair w obie strony - 144zł. Ale można dostać jeszcze tańsze bilety!
- bilety na pociąg regionalny (najtańszy) z Bolonii do Rimini i z powrotem - 18,60 euro = 79zł. W tej cenie przy internetowych zakupach z wyprzedzeniem można dostać też bilety na Frecciabianca - pociąg pospieszny. Jednak na takiej krótkiej trasie jaką jest Bolonia - Rimini różnice w czasie przejazdu nie są duże i wynoszą około 20 minut, więc zdecydowaliśmy się na zakup biletów dopiero w ostatniej chwili, w automacie na dworcu. 
- bilety miejskie z lotniska do centrum Bolonii i z powrotem - 2,60 euro = 11zł. O tym jak tanio dostać się do miasta pisałam tu.
- bilety miejskie w Rimini - 1.2 euro x 4 = 4,80 euro = 20zł. Gdyby nie deszcz pewnie nie zdecydowalibyśmy się na korzystanie z autobusów, ale wiadomo, pogoda nas nie rozpieszczała...
- bilety do San Marino i z powrotem - 9 euro = 38zł
Koszty przejazdów w sumie = 292zł

Koszty noclegów:

- 1 noc w Hotelu Donatello w Bolonii - 25 euro za osobę = 106zł. 
Tak jak wspominałam, hotel znajduje się w centrum miasta i normalnie pobyt wychodzi tu dużo drożej. Korzystna cena wynikała z pomyłki obsługi przy wprowadzaniu stawek w jednym z serwisów. Co prawda hotel nie chciał się tak łatwo poddać i przyznać nam pokoju w niższej cenie, ale kilka maili sprawiło, że doszliśmy do porozumienia ;) Hotel godny polecenia w 100% jeśli chodzi o lokalizację, gorzej jest z wyciszeniem pokojów... Dawno tak źle nie spałam :(
- 4 noce w Hotelu Club Hotel St. Gregory Park - 52 euro za osobę = 220zł. 
Mimo, że hotel prezentuje się jako 4*, można dostać w nim także 3* pokoje znajdujące się w starszej części obiektu, co znacznie obniża koszty pobytu. Na plus - śniadania na mega (!!!) wypasie, pomocna obsługa, dbanie o czystość pokojów, bliskość do morza a zarazem historycznego centrum. Na minus - praktyczny brak wyciszenia pokojów - znów :( i malutka łazienka... 
Koszty noclegów w sumie = 326zł

Koszty podatków miejskich:

- w Bolonii - 1 euro za 1 noc (cena podatku jest tu zależna od ceny pokoju)
- w Rimini - 10 euro za 4 noce (cena zależy od ilości gwiazdek, które posiada hotel - na nasze nieszczęście ;))
W sumie = 46zł

Koszty jedzenia:

- w restauracjach = 18 euro = 76zł. 
Tutaj koszty obniżyły dwie rzeczy:) Po pierwsze wypasione śniadania, które pozostawały w brzuszku długi czas ;) Po drugie to, że pizze zamawialiśmy w małych lokalach nastawionych głównie na dowóz. W związku z tym nie płaciliśmy dodatkowego 'coperto', które wynosi około 1-2,5 euro za osobę (oczywiście wysokość 'coperto' ustala restauracja). 
- pozostałe zakupy spożywcze zrobione w supermarketach - 11 euro = 46zł. 
W sumie = 122zł

Przykładowe ceny produktów:

- 0,5 litra Coca-Coli = 0,60 euro
- chipsy = 0,50 euro
- makaron = 0,60 euro
- woda mineralna = 0,20 euro
- czekolada = 1 euro
- małe drożdzówki = 1 euro
- gałka lodów = 1-2 euro
- kawałek pizzy = 1,2-1,8 euro
- cała pizza z salami = 5,5 euro
- cappuccino = 1,5 euro + 'servizio' = 1 euro za osobę

Koszty ubezpieczenia podróżnego = 13zł


Suma kosztów za cały wyjazd = 799zł :) 

I jak? :)
Ja jestem bardzo zadowolona, bo zmieściłam się w swoim zakładanym budżecie. A stało się tak pomimo korzystania z autobusów w Rimini i zakupu kilku produktów, które przywiozłam ze sobą do Polski :)  Chociaż  i tak najbardziej chciałabym dostać takie cuda motoryzacji:)



Po tej podróży jedno wiem na pewno: chciałabym jeszcze raz odwiedzić Włochy, ale już tylko te Południowe :) Niepewność pogody w Północnych nie jest na moje nerwy ;)


czwartek, 17 października 2013

Włochy - 3-8.10.2013 - Jedzenie!

Obiecałam, że tą podróż podsumuję finansowo i w kolejnym wpisie zrobię to z przyjemnością, ale najpierw coś co bardzo chcę tu umieścić :) Jedzenie! Kocham jeść, dlatego chciałabym pokazać to co znajdowało się podczas pobytu we Włoszech w moim brzuszku :) 

Od czego innego by zacząć, jeśli nie od pizzy? No przecież to obowiązkowa włoska pozycja, a przy okazji podstawa naszej diety podczas wyjazdu :) Oczywiście w Polsce jem tyle pizzy, co nie miara, ale rzadko trafiam na taką jaka tam była oferowana na każdym kroku: cienką i soczystą :) Mniam, uwielbiam ciągnący się ser i dużo sosu :) Oczywiście do takiej pizzy nikt we Włoszech nie zaproponuje nam ketchupu ;) Bo i po co? Tego smaku nie trzeba niczym wspomagać :) 

Pizze które wybieraliśmy były dość proste, a zatem tanie; kosztowały w okolicach 5 euro. W jednej z pizzerii po pogawędce z obsługą, dostaliśmy nawet rabat - 20 eurocentów :D Niby to nic, ale jako miły gest liczy się w 100% :)



Pizza zjedzona na schodach na rimińskim placu :) Zdecydowanie najlepszy posiłek wyjazdu!

Od pizzy niedaleko do foccacii - w naszym przypadku chrupkiego ciasta (ale jego tekstura zależy od regionu Włoch) podawanego na różne sposoby. My wybraliśmy na spróbowanie podstawową wersję: z ziołami, solą i oliwą :) Dobry dopychacz, gdy brakuje nam czegoś w brzuszku a nie chcemy przepłacać. Koszt takiego pełnego koszyczka to jakieś 2 euro ;)


Uwielbiam kawę o każdej porze dnia i naprawdę mogę pić jej ogromne ilości :) Dobrze było zacząć dzień z pysznym ciastem i cappuccino ;) I gdyby nie to dziwne 'servizio', którego koszt wynosi prawie tyle co kawa na pewno częściej bywalibyśmy w klimatycznych knajpach...



Włócząc się po uliczkach miast, często sprawdzałam, jakie są ceny makaronów w przeróżnych knajpach. Niestety pozostawały poza moim zasięgiem - 8 euro za najprostszy makaron z pomidorami to trochę za dużo :( Nie chciałam jednak wyjeżdżać z Włoch ze świadomością, że nie skosztowałam pasty, więc... Kupiłam gotowe ravioli oraz tortellini i przyrządziłam je po powrocie do Polski :D Opakowanie każdego kosztowało lekko ponad 1 euro, co było dużą oszczędnością w porównaniu do posiłku w restauracji ;) Może taki makaron nie był kulinarnym mistrzostwem, ale moje kubki smakowe nie narzekały ;)


Z podróży przywiozłam też kilka 'lokalniejszych' produktów :) Takie dotrwały do zdjęcia ;)  

Czekolada - pycha, pycha, pycha!

Kurczę... Aż zrobiłam się głodna na myśl o tych wszystkich pysznościach :D Pora wybrać się do kuchni ;)

poniedziałek, 14 października 2013

Włochy - 3-8.10.2013 - San Marino

San Marino - 5.10.2013

San Marino to stolica najstarszej republiki świata - San Marino:), jedynego poza Watykanem państwa w Europie otoczonego w całości przez inny kraj. San Marino ma 61km2 powierzchni, nie może więc poszaleć z rolnictwem czy przemysłem. Utrzymuje się głównie z turystyki i podobno filatelistyki :P Co ciekawe (i super fajne!), jest pierwszym państwem, które na całej swojej powierzchni udostępniło obywatelom bezpłatne WiFi :) To się nazywa pomysł na dogodzenie ludziom :) 



San Marino leży tak niedaleko Rimini, że grzechem z naszej strony byłoby się do niego nie wybrać :) Piątkowe przedpołudnie wydawało się pozornie dość ładne. Pomyśleliśmy, że na lepszą pogodę możemy już nie trafić i wsiedliśmy w autobus. Z połączeniem nie mieliśmy najmniejszego problemu. Bilet autobusowy w jedną stronę kosztował 4.5 euro, a podróż trwała lekko ponad 1 godzinę :) Niestety, przewoźnik nie przewiduje żadnych zniżek przy jednorazowym zakupie biletu tam i z powrotem :(

Wspominałam o pogodzie, która była dość ładna, ale... w Rimini. San Marino okazało się być otoczone przez wielką chmurę, mgłę, po prostu przez białą katastrofę :P Nie chciałam się zniechęcać, pocieszałam się myślą, że zdjęcia dzięki tej scenerii wyjdą tajemnicze i bajkowe, ale cóż...Widoczność ograniczała się do minimum już w samym mieście, nie wspominając o tym, że mogliśmy zapomnieć o oglądaniu pięknych widoków roztaczających się z góry... Te mogę sobie obejrzeć teraz, na zdjęciach dostępnych w Internecie :P Grr, grr, grrrrrr :P

Oczywiście mimo wszystko zaczęliśmy naszą przechadzkę po mieście :) Wchodząc przez bramę świętego Franciszka dotarliśmy do miejskiego muzeum. Wejście do środka było bezpłatne i oznaczało chwilkę ogrzania, więc skorzystaliśmy :) Eksponaty w środku nie zachwycają i chyba mogą zainteresować tylko najwierniejszych fanów archeologii, ale zajrzeć nie zaszkodzi ;) 

Po szybkim zwiedzaniu wystawy oddaliśmy się urokom miasta. Cały czas wyobrażałam sobie jak pięknie musi wyglądać w ciepły, słoneczny dzień. Zamiast tego każdy zakątek witał nas ponurzastą mgłą... 




Na wierzchołkach góry Titano na której położone jest miasto, znajdują się 3 obronne wieże. Gdyby pogoda dopisała, na pewno zdecydowalibyśmy się wspinać po ich schodkach i podziwiać widoki. Przy takiej nie za bardzo nam się chciało :P O ile pierwsza z wież jest dość blisko centrum miasteczka i mieliśmy żadnego problemu z dotarciem do niej, do pozostałych trzeba dotrzeć przez swoistego rodzaju lasek. Mówiąc szczerze, chciałam sobie podarować taki spacer, ale mój chłopak stwierdził, ze jak to tak: być w San Marino i nie widzieć fortec... Spacerowaliśmy więc w mokrym lesie, we mgle, od jednej wieży do drugiej, zastanawiając się kiedy dopadnie nas wilk tudzież wściekła wiewiórka ;)


Kiedy szczęśliwie dotarliśmy z powrotem do centrum miasta, mgła lekko opadła, co pozwoliło zrobić kilka zdjęć o mniej mglistym charakterze.

 





Co irytowało mnie w San Marino nawet bardziej niż pogoda? Wszechobecność sklepów z alkoholem, perfumami i tandetnymi bibelotami! Wszędzie witryny, w każdej ten sam szajsik... Podobnie rażą prywatne muza: tortur czy osobliwości... Kto zgadza się na 'takie coś" w tych zabytkowych murach?



Przyznam szczerze, że tłumy turystów i niesprzyjająca pogoda tak nas wymęczyły, że już po 3 godzinach wpakowaliśmy się w powrotny autobus. Prawdopodobnie w słoneczny dzień ilość zwiedzających byłaby już zupełnie nie do ogarnięcia, ale chyba wolałabym to niż pozbawienie mnie możliwości na zobaczenie tego, co w San Marino najpiękniejsze - widoków... :( Może w przyszłości jeszcze mi się uda? ;P